poniedziałek, 23 lipca 2012

Recenzja: Other Lives "Tamer Animals"

W zeszłym roku ukazała się druga płyta zespołu Other Lives, zatytułowana "Tamer Animals". Pięcioro Amerykanów już wkrótce przyleci do Polski z Oklahomy (zapewne z kilkoma przystankami na trasie koncertowej), żeby wystąpić podczas tegorocznego OFF Festiwalu w Katowicach. Będąc w Dolinie Trzech Stawów warto przejść się na ich występ.

Przyznaję, że momentami płyta całkowicie odbiera mi oddech (jak choćby w singlowym "For 12"). Other Lives nagrali album folkowy od początku do końca. I zrobili to z dumnie podniesioną głową. Piosenki wykorzystują dość szerokie spektrum, jeśli chodzi o instrumenty: naturalnie, nie mogło zabraknąć gitar oraz perkusji, ale wykorzystane zostały też skrzypce, wiolonczela, trąbka, klarnet, a nawet waltornia oraz fisharmonia. Na szczęście nie jest to przerost formy nad treścią. Cała ta mnogość przynosi płycie korzyść. Brzmienie jest bogate, soczyste. Wspomniane "For 12" roztacza wspaniały, melancholijny klimat. "Dust Bowl III" budzi nostalgię (spory udział mają tutaj też słowa, jak: "Just like the wind blows/Into the great unknown/We're on our way"), przywołując postacie ludzi wędrujących przez Stany Zjednoczone w czasie Wielkiego Kryzysu.

Interesująca jest zresztą warstwa tekstowa płyty. Jessie Tabish zazwyczaj jest bardzo zagadkowy. Nie umniejsza to jednak atrakcyjności pisanych przez niego słów. Przynajmniej dla mnie. Nie mam pojęcia co autor ma na myśli śpiewając w "As I Lay My Head Down": "The end is holy". Nie wiem co chciał przekazać w "Tamer Animals" słowami: "Solitary motion, in the wake of an avalanche/Deer in the headlights, there goes the weaker one". Ale i tak za każdym razem mnie oczarowują. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Jednak należy pamiętać, że sam Tabish swój głos uważa za kolejny instrument, a teksty pozostawia jako wolne do interpretacji. Może dlatego tak mi się podobają - słyszę w nich to, co chcę usłyszeć.

Żaden utwór nie jest tutaj, naturalnie, energetyczną bombą, ale nie należy wyobrażać sobie, że cała płyta to jednostajne, smutne brzdąkanie. Różna jest stylistyka, różne tempo. Ale cała płyta ma w sobie subtelność i piękno. Polecam. Zagwarantuje wspaniałe emocje.

Dla fanów cyferek: 7/10



PS Jako ciekawostka - nieoficjalny teledysk autorstwa Toma Blancharda. Przepiękny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz