poniedziałek, 16 lipca 2012

Recenzja: Royal Thunder "CVI"

Miesiące temu usłyszałem utwór "Grave Dance" nieznanego mi zupełnie zespołu Royal Thunder. Po krótkim rekonesansie w sieci kupiłem EP-kę, czego potem żałowałem przez dłuższy czas, ponieważ było mi mało. Nieprzyjemne uczucia ustąpiły dopiero na przełomie maja i czerwca, gdy wreszcie ukazała się płyta, na którą nieopatrznie narobiłem sobie ogromnego apetytu. Pierwszy album zespołu Royal Thunder, czyli "CVI" (rzymskie 106 - cokolwiek by tytuł miał oznaczać).

Granie jest z solidnym zadziorem. W bardzo interesujący sposób została tutaj połączona przede wszystkim muzyka bluesowa i metal. Ale wycieczki odbywają się również w innych kierunkach. Całkiem często zdarza się, że Mlny Parsonz - wokalistka i basistka - przestaje śpiewać, a utwory podążają wtedy w kierunku nagrań z kręgu rocka progresywnego. Wyraźne są również inspiracje psychodelią oraz stonerem. I nie da się nie zauważyć, że Royal Thunder wywodzą się z Południa (a dokładnie Georgii w stanie Atlanta).

Kapela jest zdecydowanie "ciężka", ale obok numerów szybkich, są również spokojne, jak np. "Sleeping Witch" (jedyny utwór z EP-ki, który wszedł na LP), który uzyskuje unikalne brzmienie dzięki pojawiającej się w nim wiolonczeli i ma lekki posmak folku. "South of Somewhere" rozkręca się bardzo długo, budując nastrój mroku i tajemnicy ("Oh, what these watchmen see/These things will haunt their bones"), żeby ustąpić miejsca gwałtownemu rytmowi, który pojawia się z wejściem perkusji. "Shake and Shift" charakteryzują brzmienia, których nie powstydziłaby się porządna kapela post-metalowa. Widać zatem, że płyta jest bardzo dynamiczna. Przy pierwszym przesłuchaniu ciągle zaskakuje. Przy kolejnych nie daje szansy na nudę swoimi zmianami tempa, nastroju. Ale zdecydowanie najmocniejszym punktem kapeli jest wokal. Mlny pozwala sobie z nim eksperymentować - czasem krzyczy, innym razem zawodzi, zdarza jej się brzmieć prawie jak mężczyzna. Ale bez względu na to, co robi ze swoim głosem, robi to dobrze. Ciężko uwierzyć, że osoba obdarzona takim talentem, bała się początkowo występów. Gdy w zamykającym płytę "Black Water Vision" śpiewa ostatni wers: "My spirit is possessed", jestem skłonny jej uwierzyć.

Fani mocnego, gitarowego grania powinni Royal Thunder posłuchać. Ciężko chwilami uwierzyć, że jest to debiut - nic dziwnego, że wydania materiału podjęła się wytwórnia Relapse Records. Taki poziom na początek może budzić pewne obawy - czy zespół zdoła przeskoczyć tak wysoko ustawioną poprzeczkę. Jestem dobrej myśli.

Dla fanów cyferek: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz